Tag

t-34

Browsing

Inwazja Niemiec była potężnym ciosem w gospodarkę Związku Radzieckiego, którego PKB spadło o 34% w latach 1940-1942. Produkcja przemysłowa przez prawie dekadę nie powróciła do poziomu z 1940 roku. Mimo tego, że Niemcy zajęły zaledwie 3% powierzchni ZSRR, to na tym skrawku znajdowała się niemal połowa fabryk zbrojeniowych kraju.

Już 30 czerwca 1941 Sowieci powołali do życia Państwowy Komitet Obrony ZSRR, czyli organizację zarządzającą i koordynującą między innymi przewożenie centrów przemysłowych na wschód, z dala od nadchodzących szybkim tempem Niemców. Komitet, który miał praktycznie nieograniczone uprawnienia, do ewakuacji ludzi i sprzętu używał wszystkiego, co mogło jakkolwiek pomóc – głównie sowieckiego taboru kolejowego. W aktach desperacji wykorzystano nawet mocno przestarzałe lokomotywy i wagony w kiepskim stanie technicznym.

Fabryka myśliwców Jak, 1942
picryl.com

Ewakuacja skupiła się na fabrykach leżących na terytorium obecnej Ukrainy i okolicy Moskwy, czyli terenach uprzemysłowionych, których utraty Armia Czerwona obawiała się najbardziej. W każdej z nich powstała rada ewakuacyjna, która składała się z dyrektorów danych fabryk, inżynierów i – jakżeby inaczej – oficerów politycznych. Przenosiny każdego z zakładów zaczynały się od wywózki rzeczy, które nie wpływały na bieżącą produkcję, czyli na przykład nadwyżek materiałów. Specjaliści dzielili wszystkie maszyny i pozostały sprzęt na kategorie, które miały wskazywać jak ważne byłe dane urządzenie i jak trudno było je zdemontować, oraz ponownie złożyć. Co ciekawe, w przenoszonych fabrykach produkcja miała pozostać nienaruszona do samego momentu ewakuacji, który często następował niebezpiecznie blisko nadejścia frontu.

Jak czytelnik pewnie się domyśla, mimo planowania, podczas nerwowych operacji przenoszenia fabryk często pojawiał się chaos, brak koordynacji i błędy ludzkie. Kierownicy i robotnicy musieli improwizować. Najczęściej brakowało sprzętu zdolnego załadować maszyny (takie jak walcarki, lub matryce kuźnicze), które ważyły po kilkadziesiąt ton. W takich przypadkach takie kolosy były żmudnie rozbierane na części, a nierzadko w trakcie okazywało się, że niektóre z nich wcześniej zaspawano. Pociągi wywożące sprzęt z fabryk były przeciążone i przepełnione. Nikt nie martwił się czymś takim jak maksymalne obciążenie składu – w końcu ojczyzna potrzebowała tego sprzętu kilkaset kilometrów dalej, z dala od prących na wschód nazistów. Tu jednak często pojawiał się problem, ponieważ radzieckie szyny były wykonane ze słabej jakości stali, przez co były uszkadzane przez poruszające się po nich ciężkie składy.

Gdy maszyn nie udawało się przewieść, w grę wchodziło już tylko ich zniszczenie by nie wpadły w ręce Niemców – jednak to udawało się rzadko, ponieważ materiały wybuchowe było niezwykle ciężko zdobyć.

Tutaj warto wspomnieć o zasługach radzieckich kolejarzy, którzy do tematu ewakuacji podeszli niezwykle poważnie. Nie dość, że pociągi wywoziły z dala od frontu ludzi i sprzęt, to jeszcze transportowały w rejony walk miliony żołnierzy. Z samej Moskwy 80 000 wagonów wywiozło maszyny i części z prawie 500 fabryk.

Czołgi KW podczas montażu w fabryce w Leningradzie
Deror_avi via Wikimedia Commons

Przez cały okres ewakuacji borykano się z poważnymi brakami żywności, ludzi i sprzętu. Najgorsze były jednak problemy, które miały wpływ na tabor kolejowy, czyli wysoka awaryjność wagonów i lokomotyw, ich niska dostępność i „zakorkowanie” szlaków kolejowych. Codziennie tysiące wagonów utykało na stacjach na wiele godzin, co powodowało opóźnienia w ewakuacji przemysłu ZSRR. Zdarzało się, że jeden pociąg stał na stacji nawet kilka tygodni! Na dodatek mapy, którymi posługiwali się kolejarze, często były pełne błędów. Sowieckim kartografom rozkazywano, by celowo fałszowali mapy w przypadku, gdyby te miały dostać się w ręce Niemców.

Oprócz maszyn i sprzętu, pociągi wywoziły także ludzi – głównie robotników fabryk i ich rodziny. Ich warunki podróży często były naprawdę spartańskie, ponieważ wagony często były nieogrzewane i brakowało w nich miejsc do spania, przez co najczęściej spało się między przewożonymi maszynami na kocach, ubraniach lub trocinach. Podróżujący w ten sposób cierpieli także na brak jedzenia, wody, a także wyziębienia spowodowane potężnymi mrozami.

Jeśli już transport z danej fabryki zdołał dotrzeć na miejsce docelowe, nie oznaczało to końca trudności, ponieważ następowało wyładowanie sprzętu który to trzeba było z powrotem złożyć. Często brakowało dokumentacji, po drodze gubiono lub rozkradano części, a do tego wszystkiego dochodziły tragiczne warunki pracy. Robotnicy pracowali nawet do 14 godzin dziennie, a z powodu braku rąk do pracy nie oszczędzano także kobiet i dzieci. Komunistyczne władze ZSRR sięgnęły także po więźniów gułagów. Ciężka, fizyczna praca połączona z niedożywieniem, mrozem, brakiem zakwaterowania sprawiały, że sporo ludzi nie przeżyło.

Mimo tych wszystkich trudności, a także chaosu organizacyjnego i działań wojennych które ogarniały coraz większe terytorium ZSRR szacuje się, że do końca 1941 roku wywieziono ponad 1500 dużych zakładów, razem z milionami robotników, inżynierów razem z członkami ich rodzin. Prawie 500 fabryk trafiło pod Ural, ponad 200 na Zachodnią Syberię, 250 do Azji Środkowej. Pozostałe ewakuowano jeszcze dalej na wschód, nawet pod wybrzeże Pacyfiku. Wybierano lokalizacje bogate w surowce, a także leżące daleko od frontu, by nie były narażone na naloty Luftwaffe.

Kobiety odlewające metal w fabryce w oblężonym Leningradzie
Vsevolod Tarasevich via Wikimedia Commons

Priorytet podczas ratowania fabryk miały zakłady wojskowe i to właśnie one zostały najszybciej przewiezione i ponownie uruchomione – zdarzyły się pojedyncze przypadki nawet miesiąc po rozpoczęciu przeprowadzki. Pierwszy czołg T-34 złożony w przeniesionej fabryce (Niżny Tagił na Uralu) wyjechał z linii produkcyjnej już w grudniu 1941 roku, a większość wojskowej produkcji rozkręciła się w pierwszej połowie 1942 roku, akurat przed Bitwą Stalingradzką, która rozpoczęła się w sierpniu 1942 i była punktem zwrotnym II Wojny Światowej dla Związku Radzieckiego. Warto wspomnieć, że pośpieszne uruchomienie produkcji odbiło się na kiepskiej jakości i wyższej awaryjności wytwarzanego uzbrojenia – książkowym przykładem może być tutaj już wspomniany czołg średni T-34, który w zależności od miejsca wytworzenia mógł nawet mieć odrobinę inne wymiary od tego samego typu czołgu wyprodukowanego w innej fabryce.

Nie wszystko jednak wyszło tak, jak powinno. Prawie 300 fabryk w ogóle nie dojechało do swojego miejsca docelowego – po prostu zagubiło się w transporcie, zostały rozkradzione, bądź przejęli je Niemcy. Niektóre z zakładów były zbyt trudne do przeniesienia (jak na przykład huty) i czasem nawet nie podejmowano się próby wywózki, lecz niszczono je na miejscu. Zdarzało się, że Niemcy zbyt szybko podchodzili w kierunku danej fabryki i jej załoga, chcąc uniknąć zajęcia sprzętu przez Wehrmacht, wysyłała go na wschód pierwszym lepszym pociągiem. Pozostawiony sam sobie ładunek potrafił wtedy krążyć po kraju nawet miesiącami i jeśli jakimś cudem nie zostawał po drodze rozkradziony, to odnotowano kilka przypadków rozładunku takich maszyn i uruchomienia produkcji w zupełnie innym miejscu, przy pomocy innych ludzi niż początkowo zakładano!

Długofalowo, przemysł ZSRR skorzystał na akcji ewakuacyjnej mimo wielkiego chaosu, który towarzyszył całej operacji. Stworzono potężne centra przemysłowe i zbudowano lub rozbudowano wiele fabryk, takich jak zakład w Czelabińsku, gdzie produkowano czołgi. Fabryka ta była tak duża, że całe miasto nazywane było „Tankogrodem”. Dodatkowo, poprzez śrubowanie coraz to niższych limitów czasowych produkcji sprzętu w wielu zakładach wypracowano wydajniejszy system pracy.

Do ataku na ZSRR, czyli do wykonania planu Barbarossa, Niemcy rzucili przeciwko Armii Czerwonej cztery grupy pancerne liczące około 3 tysiące czołgów. Początkowo siły III Rzeszy błyskawicznie parły na wschód; już we wrześniu 1941 roku niemieckie zagony pancerne znalazły się pod Leningradem, a w listopadzie 2. Grupa Pancerna generała Guderiana stała pod Moskwą. Wehrmacht doskonale wykorzystywał swoje pancerne pięści, które w myśl taktyki Blitzkriegu szybko przełamywały front i starały się zamykać okrążeniu siły radzieckie.

Przykład wytrzymałości pancerza sowieckiego czołgu KW-1. Stalingrad, 1942
Bundesarchiv via Wikimedia Commons

Niemców powstrzymała surowa zima i beznadziejne rosyjskie drogi, przez które stany niektórych dywizji pancernych Hitlera zmniejszyły się nawet o 50%. Arma Czerwona zdołała wyprowadzić zwycięską kontrofensywę pod Moskwą, ratując tym samym swoją stolicę i otwierając nowy rozdział w historii sowieckich sił pancernych. Obie strony konfliktu zauważyły wtedy, że nawet najlepiej uzbrojony niemiecki czołg tamtego okresu, czyli PzKpfw IV miał nikłe szanse przeciwko nowym sowieckim czołgom T-34/76 i KW. Chcąc wykorzystać tę przewagę, naczelne sowieckie dowództwo rozpoczęło gorączkowe przezbrajanie pozostałych jednostek w te modele czołgów, a Niemcy przyspieszyli prace rozwojowe nowych późniejszych dominatorów pół bitew, czyli czołgu ciężkiego PzKpfw VI Tiger i czołgu średniego PzKpfw V Panther.

Pierwszą poważną operacją, gdzie Sowieci wykorzystali masowe uderzenie jednostek pancernych, było zamknięcie sił niemieckich w kotle podczas kontrofensywy pod Stalingradem w listopadzie 1942 roku. Wehrmacht znalazł się w odwrocie, jednak genialny manewr feldmarszałka Ericha von Mansteina umożliwił Niemcom odbicie Charkowa, zadanie Armii Czerwonej poważnym strat i ustawienie frontu tak, jak latem 1942 roku. Adolf Hitler i jego generałowie szykowali wielką ofensywę mającą umożliwić im odzyskanie inicjatywy strategiczną na Froncie Wschodnim, którą to Wehrmacht utracił pod Stalingradem.

Operacja „Zitadelle”

Rozpoczęły się przygotowania wielkiego planu operacji o kryptonimie „Zitadelle” (Cytadela). Operacja ta zakładała wyprowadzenie uderzenia w rejonie Kurska, zniszczenie rozlokowanych tam jednostek Armii Czerwonej i późniejsze uderzenie w kierunku Moskwy. Jednak już na samym początku w planie pojawiły się zgrzyty: generał Walther Model alarmował dowództwo, że Rosjanie przygotowali na odcinku planowanego natarcia solidną, dobrze zorganizowaną obronę i tym samym sugerował zmianę planów. Generał Guderian wprost spytał się Hitlera:

„Czy myśli pan, że ludzie w ogóle wiedzą, gdzie leży Kursk? Dla świata rzeczą zupełnie obojętną jest to, czy mamy Kursk czy go nie mamy”.

Mimo tych argumentów, Führer był niewzruszony. Wiedząc, że niemieccy żołnierze wejdą wprost na ufortyfikowany i dobrze broniony teren, upatrywał swoich szans w nowych czołgach, Panterach i Tygrysach, które miały przeważać nad sowieckimi T-34 i przeważyć szalę zwycięstwa na stronę III Rzeszy. Nie przejął się nawet dalszymi ostrzeżeniami Guderiana, który wiedział, że Pantery przechodziły wtedy tzw. „choroby wieku dziecięcego”, czyli dużą awaryjność wynikającą z tego że była to nowa, niesprawdzona wtedy maszyna. Czekając na dostawy nowych czołgów, Hitler był skłonny przesuwać dzień rozpoczęcia wielkiej ofensywy.

Tygrys 2. Dywizji Pancernej SS „Das Reich”
Bundesarchiv via Wikimedia Commons

Ostatecznie termin rozpoczęcia operacji „Zitadelle” wyznaczono na 5 lipca 1943 roku. Niemcy mieli uderzać na pozycje sowieckie z dwóch stron. Grupa prowadząca natarcie z północy miała do dyspozycji 747 czołgów (w tym 31 Tygrysów) i 134 dział samobieżnych (w tym 89 Ferdinandów). Grupa południowa była wspierana przez 1303 czołgi i 253 działa samobieżne. Działania na lądzie miały być wspierane przez dwie floty powietrzne, liczące ok. 1900 samolotów. Zadaniem Luftwaffe było wyeliminowanie z walki sowieckiego lotnictwa, a następnie walka z jednostkami pancernymi Armii Czerwonej.

Niemieckie dowództwo nie wiedziało, że Rosjanie znali dokładną treść rozkazu polecającego atak w kierunku Kurska. W rejonie Kurska na Niemców czekały jednostki Frontu Centralnego generała Konstantego Rokossowskiego i Frontu Woroneskiego generała Nikołaja Watutina. Za nimi, w odwodzie stały armie Frontu Stepowego gen. Iwana Koniewa. Siły te dysponowały 3306 czołgami i działami samobieżnymi.

Tygrys z 503 Batalionu Czołgów Ciężkich pod Kurskiem

Armia Czerwona była okopana i przygotowana by odeprzeć natarcie Wehrmachtu, a następnie przeprowadzić szybki kontratak. W rejonie Kurska obrońcy wykopali 5000 kilometrów okopów i przejść, założyli 4000 min i rozciągnęli niesamowite ilości drutu kolczastego, w tym drutu pod napięciem. Pozycje sowieckie wręcz uginały się od broni przeciwpancernej, a teren przed nimi roił się od min przeciwczołgowych. Czołgi Wehrmachtu miały wjechać prosto w tę gorliwie przygotowywaną pułapkę, której powodzenie miało zmienić losy całej II Wojny Światowej.

Początek walk

Rosjanie wiedzieli nawet, gdzie i kiedy dokładnie uderzy wróg. 5 lipca, czyli w dzień rozpoczęcia bitwy, to oni pierwsi poderwali samoloty i spróbowali zaatakować niemieckie lotniska, gdzie znajdowały się przygotowane do startu maszyny Luftwaffe. Niemieckich sił powietrznych nie udało się zaskoczyć, więc wywiązała się bitwa powietrzna, podczas której tylko tego dnia Rosjanie stracili ponad 430 samolotów, a III Rzesza jedynie 26 maszyn.

Nad ranem rozpoczęła się niemiecka ofensywa pod Kurskiem, poprzedzona intensywnym ostrzałem ze strony Armii Czerwonej. Mimo początkowych strat, zasieków, okopów, drutów kolczastych, min i przewagi liczebnej przeciwnika, Wehrmacht w kilku miejscach przedarł się przez sowiecką obronę. Na ich niekorzyść działał teren, ponieważ czołgi grzęzły w błocie, a ich wyciąganie potrafiło trwać nawet wiele godzin. Dodatkowo, spełniło się ostrzeżenie generała Guderiana – nowe czołgi średnie, Pantery, okazały się być niezwykle awaryjne. przykładem mogą być tutaj dwa bataliony czołgów 10. Brygady Pancernej, które rano 5 lipca miały na wyposażeniu 200 Panter. Tego samego dnia w godzinach wieczornych sprawnych pozostało jedynie 40 z nich! Na szczęście dla pancerniaków Hitlera, przez noc udało im się zreperować następnych 100.

W walce sprawdzały się za to nowoczesne pancerne kolosy Hitlera, czyli Panzerkampfwagen VI Tiger. Tygrysy z 13. Kompanii, plutonu słynnego ppor. Michaela Wittmanna pod Kurskiem rozpoczęły swój bojowy marsz od eliminacji sowieckiego punktu obrony przeciwpancernej i rozbicia pierwszej linii obrony. Następnie stoczyły krótką potyczkę z plutonem T-34, które zostały przez nich zmuszone do odwrotu. Podczas natarcia na drugą linię sowieckiej obrony Wittmann został wezwany na pomoc plutonowi ppor. Wendorffa, który został otoczony przez kilkanaście T-34. As pancerny posłał dwa Tygrysy do ataku na sowieckie umocnienia, a sam obrał kurs na okrążony niemiecki pluton. W kilka minut zniszczył trzy wrogie T-34. Tego dnia Wittmann samodzielnie zniszczył osiem T-34 i osiem dział przeciwpancernych.

Sowieckie pozycje przeciwpancerne pod Kurskiem
Cassowary Colorizations via Flickr (https://www.flickr.com/photos/cassowaryprods/34834747431)

Zahamowane natarcie

Drugiego dnia natarcia niemiecka pięść pancerna zaczęła tracić impet. Były odcinki, gdzie czołgi i piechota Wehrmachtu miały przed sobą pola minowe, okopane T-34 i stanowiska przeciwpancerne, których nie dawało się pokonać. Mimo to natarcia prowadzone przez Tygrysy wciąż miejscami pozwalały przełamać sowiecką obronę. Dość skuteczną okazała się być taktyka tworzenia formacji czołgów, która kształtem przypominała dzwon. Jej trzon i front składał się z ciężkich Tygrysów, a boki obsadzano czołgami średnimi. Przewaga nowych czołgów niemieckich nad jednostkami sowieckimi była momentami miażdżąca – sam ppor. Michael Wittmann 7 lipca ponownie niósł śmierć sowieckim pancerniakom i samodzielnie zniszczył siedem T-34 i 19 dział przeciwpancernych.

7 lipca Niemcy zastosowali nową metodę niszczenia sowieckich czołgów jadących na front. Do Stukasów, czyli Junkersów Ju 87 doczepiono działka 57 mm i z ich pomocą atakowano kolumny pancerne Armii Czerwonej. Efekt przerastał oczekiwania dowódców – po wielu takich akcjach na polu bitwy pozostawało kilkadziesiąt dymiących sowieckich pojazdów.

Mozolne natarcie Niemców powoli traciło swój impet, a opór Armii Czerwonej konsolidował się. Te kilka dni walk kosztowało ich ogromne ilości sprzętu i zasobów. Straty ludzkie były znaczne, jednak i tak mniejsze niż Rosjan. Feldmarszałek Manstein zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę i uderzyć II Korpusem Pancernym SS na Prochorowkę, by przebić się w kierunku Kurska. Operacja ta zbiegła się z kontrnatarciem Sowietów – na rozkaz Stalina generał Watutin 12 lipca rozkazał 5., 6., 7. Armii Gwardii i 1. i 5. Armii Pancernej Gwardii atak na niemiecką Grupę Armii „Południe”.

Niemiecki żołnierz ogląda zniszczony czołg T-34, 40 km od Prochorowki.
Bundesarchiv via Wikimedia Commons

Bitwa pancerna pod Prochorowką

To właśnie wokół Prochorowki rozegrała się największa bitwa pancerna II Wojny Światowej. Na dystansie 5 km naprzeciw siebie stanęło ponad tysiąc czołgów, a ich starcia były niesamowicie zażarte. Pojazdy niemieckie starały się korzystać ze swojej snajperskiej przewagi i trzymać wrogie maszyny na dystans, jednak Sowieci mieli szczęście i ich czołgi parły naprzód i podjeżdżały blisko Niemców dzięki pyłowi, który unosił się nad polem bitwy. Mimo to, 12 lipca na jeden zniszczony niemiecki czołg lub działo przypadało 4-5 straconych sowieckich pojazdów pancernych, choć to Armia Czerwona miała dwukrotnie większą przewagę sprzętu (300 czołgów i dział przeciwko 600 – 800. Tutaj podawane są różne dane).

To, jak bezwględnie walczono pod Prochorowką, może świadczyć fakt, że zdarzyły się przypadki taranowania wrogich pojazdów przez czołgi, którym zabrakło amunicji.

Walcząc na tak bliski dystans, ciężkie Tygrysy nie mogły manewrować tak sprawnie jak zwinniejsze T-34. Ich potężny przedni i boczny pancerz był trudny do spenetrowania, jednak Sowieci starali się je zachodzić z tyłu i niszczyć, unikając przy tym ognia straszliwych niemieckich armat 88 mm.

Mimo dużej awaryjności, sprawne egzemplarze Panter okazały się dominować pole bitwy. Ich celna i potężna armata 75 mm mogła przebić każdy wrogi czołg obecny pod Kurskiem, a ani jedno trafienie w przedni pancerz którejkolwiek z Panter nie okazało się groźne. Jak wspomniano wyżej, większość z nich zawiodła przez liczne problemy techniczne. Po stronie niemieckiej w bitwie brały udział także czołgi średnie – „konie pociągowe niemieckiej armii” Panzery IV i mała liczba Panzerów III. Sowieci korzystali głównie z T-34, jeszcze w słabszej wersji z armatą 76 mm, która nie dawała im dużej szansy w normalnym starciu przeciwko Tygrysom i Panterom, jednak dobrze dawała sobie radę przeciwko Panzerom IV.

Nie można zapomnieć, że w bitwie wykazały się także inne pojazdy, a nawet zwierzęta. Na dalekich dystansach jedynym godnym przeciwnikiem dla niemieckich pancernych kolosów okazało się być działo samobieżne SU-152. Pociski wystrzelone z jego 152-mm armaty miały straszliwą siłę – potrafiły dosłownie przełamywać niemieckie czołgi w pół. Po bitwie pod Kurskiem ten niszczyciel uzyskał miano „zwieroboj”, czyli z rosyjskiego „pogromca zwierząt”, mając na myśli to, jak dobrze spisywał się przeciwko nowym czołgom III Rzeszy. Niemcy także użyli pod Kurskiem działa samobieżnego Ferdinand, dysponującego armatę 88 mm. Miało ono jednak mały problem – konstruktorzy zapomnieli umieścić w nim karabiny maszynowe, więc łatwo padało ofiarą piechoty.

Co ciekawe, jedną z najskuteczniejszych broni przeciwko oddziałom pancernym Wehrmachtu i SS były… psy, którym Rosjanie przyczepiali ładunki wybuchowe i wysyłali przeciwko niemieckim czołgom.

Grób kaprala Heinza Kühla, Niemca walczącego pod Kurskiem
Bundesarchiv via Wikimedia Commons

Klęska Cytadeli

15 lipca wykrwawiona niemiecka Grupa Armii „Środek” została przerwana przez sowieckie fronty Zachodni i Briański. Oddziały Grupy „Południe” wycofały się na pozycje wyjściowe sprzed operacji „Zitadelle” i rozpoczęły obronę swoich pozycji. To był koniec niemieckiej ofensywy pod Kurskiem, a do jej fiaska przyczynił się sam Adolf Hitler, który 13 lipca odesłał część sił na Sycylię, gdzie właśnie wylądował aliancki desant. Na rosyjskich stepach III Rzesza straciła 416 tys. żołnierzy, a Rosjanie – aż 1 mln 680 tys. ludzi. Niemieckie siły pancerne uzupełnione z ogromnym trudem i precyzyjnie przygotowywane na wielką bitwę, były niezdolne do prowadzenia jakichkolwiek działań ofensywnych.

Dowództwo Armii Czerwonej postanowiło wykorzystać okazję i zaatakować osłabionego, wyczerpanego przeciwnika. 3 sierpnia przez Biełgorod i Charków ruszyła wielka ofensywa, która w ciągu 21 dni odepchnęła Wehrmacht na 140 km na zachód. Jak pokazała historia, Rosjanie nie oddali już Hitlerowi inicjatywy strategicznej na froncie wschodnim, a hordy Stalina swój marsz na zachód zakończyły dopiero dwa lata później, w Berlinie.