Tag

japonia

Browsing

Japońskie dowództwo broniło Iwo Jimy do ostatniego żołnierza i do ostatniego naboju, a sami Amerykanie podczas ofensywy ponieśli tam znaczące straty. Bitwa o Iwo Jimę to historia bohaterstwa żołnierzy obu nacji. Japońscy obrońcy wyspy wyróżnili się nieludzką odwagą walcząc do końca, mimo tego że wojna była już dla nich praktycznie przegrana. Podczas bitwy zginęło 21703 japońskich żołnierzy z całego 22800-osobowego garnizonu.

Poniżej znajduje się galeria zdjęć z pola bitwy (na licencji Public Domain), plus kilka współczesnych fragmentów filmów.

„Sztandar nad Iwo Jimą” Joe Rosenthal, Associated Press, 23 lutego 1945.

 

Amerykańskie pojazdy zniszczone przez japoński ostrzał artyleryjski na plaży Iwo Jimy
Źródło: PhoM3c. Robert M. Warren, USN [Domena publiczna], via Wikimedia Commons
Japońskie działo 120mm w zniszczonym bunkrze
Źródło: ibiblio.org

 

Amerykańskie amfibie wiozące 4 Dywizję Piechoty Morskiej zbliżają się do plaż Iwo Jimy
Źródło: Domena publiczna

 

Marine z 9 Pułku Piechoty Morskiej z miotaczem ognia podczas bitwy
Źródło: Domena publiczna
Na wideo powyżej możecie zobaczyć, jak potężny efekt ma pokazany miotacz ognia (źródło: ww2incolor.com)
Czołg-miotacz ognia należący do Marines, nazwany „Ronson”. Jeden z ośmiu Shermanów M4A3 wyposażonych w miotacz ognia Navy Mark 1, które okazały się być wysoce skuteczne na Iwo Jimie
Źródło: Domena publiczna

 

Kapral Edward Burckhardt i jego „jeniec”, którego pojmał na polu bitwy na górze Suribachi.
Źródło: Kolekcja Holland Smith (COLL/2949) w Archiwum Piechoty Morskiej i Kolekcji Specjalnych

 

Dowództwo amerykańskiego pułku zaraz za linią frontu na Iwo Jimie
Źrodło: Archiwum Piechoty Morskiej i Kolekcji Specjalnych

 

Amerykański Marine strzelający w kierunku japońskich pozycji z Browninga M1917
Źródło: Domena publiczna

 

Pies należący do Piechoty Morskiej czuwa podczas drzemki swego pana
Źródło: Domena publiczna

 

Marines prezentują zdobytą japońską flagę
Źródło: Domena publiczna

 

Amerykańska flaga zatknięta na szczycie góry Suribachi
Źródło: Louis R. Lowery [Domena publiczna], via Wikimedia Commons

 

 

Poniżej można znaleźć kilka nagrań pokazujących bitwę o Iwo Jimę z perspektywy amerykańskich żołnierzy:

 

Film poniżej to dokument o samej bitwie, zawierający pokolorowane fotografie, wideo i do tego komentarz:

 

Na koniec klip ze świetnego serialu „The Pacific” pokazująca natarcie na Iwo Jimie:

 

W dniu 15 listopada 1938 roku Matome Ugaki otrzymał awans na kontradmirała Cesarskiej Marynarki Japonii. Ten ambitny, pochodzący z biednej japońskiej rodziny o tradycjach samurajskich wojskowy szybko wspiął się wysoko na szczeblach kariery, jednak co ciekawe – nie był wybitnym strategiem. Jego sposób walki był przedłużeniem tradycji samurajskiej, a sam kontradmirał nie rozumiał roli nowoczesnych broni takich jak chociażby lotniskowce. Ugaki był jedną z osób, które mentalnie zatrzymały się na początku XX wieku, kiedy to Japonia upokorzyła Rosję na morzu. Promował ideę wielkich pancerników, które jego zdaniem miały jeszcze długo stanowić trzon cesarskiej floty.

Matome Ugaki w 1938/1939
Wikimedia Commons

Podwładni ochrzcili Ugakiego mianem „złota maska”, jako że nigdy się nie uśmiechał. Budził jednak szacunek swoją pracowitością, sumiennością i gorliwością w wykonywaniu rozkazów. Mniej ważny był fakt, że – mówiąc bez ogródek – był on średnim dowódcą.

Gdy Japonia przystąpiła do II Wojny Światowej, Ugaki został mianowany szefem sztabu Połączonej Floty słynnego admirała Isoroku Yamamoto, autora planu ataku na Pearl Harbor. Jak się okazało, Yamamoto nie znosił swojego nowego podwładnego, ponieważ szybko dostrzegł w nim przytoczone wyżej cechy. Dodatkowo, admirał nazywał Matome Ugaki „pijakiem” i nie była to bezpodstawna obelga. Nasz bohater uważał sprawność w piciu alkoholu za jedną z cech dobrego samuraja i nie stronił od picia sake, jednocześnie cechował się tak zwaną „mocną głową”. Warto tu przytoczyć jeden z japońskich zwyczajów kampai, czyli tradycji polewania sobie nawzajem i picia sake w towarzystwie. Gdy japoński biesiadnik miał już dość, w dobrym tonie było odmawianie dalszego picia alkoholu. Matome Ugaki był znany z tego, że ani razu nie odmówił następnej czarki sake, mimo tego, że na niektórych imprezach trafiło do niego nawet kilkadziesiąt takich czarek. Nie pokazywał nawet oznak upicia się, a po zakończonej biesiadzie oddalał się pewnym krokiem.

Brak zaufania Yamamoto do Ugakiego objawił się między innymi faktem, że samuraj nie brał udziału w ataku na Pearl Harbor, dowiedział się o nim po powrocie do służby z krótkiego urlopu. Ugaki już wtedy był pod wrażeniem samobójczych ataków na amerykańskie okręty (chodziło tu o miniaturowe łodzie podwodne, które brały udział w ofensywie na Hawajach). Szef sztabu żywił pogardę do Amerykanów, co momentami było wręcz irracjonalne. Przykładem tego może być historia amerykańskiego lotniskowca Saratoga, który to został podczas wojny uszkodzony dwukrotnie – najpierw przez okręt podwodny I-6, po czym naprawiano go przez pół roku, a po powrocie do walki był ponownie trafiony przez I-26. Nieco zbity z tropu Ugaki szybko ogłosił, że Saratogę zatopiono za pierwszym razem, a Amerykanie w miejsce zniszczonych okrętów produkują nowe, o tych samych nazwach – oczywiście był to absurd.

Matome Ugaki (na górze) i Isoroku Yamamoto (na dole), 1941
Wikimedia Commons

W miarę jak trwała wojna na Pacyfiku, Yamamoto i Ugakiego zbliżyła idea stoczenia z Amerykanami decydującej bitwy, która miała zniszczyć flotę nieprzyjaciela. Na miejsce zrealizowania tego planu wybrano atol Midway, jednak jak wiemy, jej wynik był dla Japonii druzgocący, a Cesarska Marynarka Wojenna straciła tam 4 lotniskowce. Nie lepiej Japończykom poszło pod Guadalcanal, gdzie po zażartych walkach to Amerykanie opanowali wyspę, a Ugaki o porażkę wprost oskarżył siły lądowe.

W listopadzie 1942 Matome Ugaki został promowany do rangi wiceadmirała cesarskiej floty. Był to czas, kiedy planowana przez niego i przez Yamamoto ofensywa lotnicza okazała się być zupełną klapą. Wiceadmirał oskarżył podległych mu oficerów o tchórzostwo i zarzucił im, że podczas dowodzenia przebywali zbyt daleko od swoich żołnierzy. Konsekwencją tego było wizytowanie walczących oddziałów przez Ugakiego i Yamamoto. W kwietniu wiadomość o przyszłej wizycie obu admirałów została przechwycona przez Amerykanów, którzy przygotowali pułapkę na dwa bombowce Mitsubishi G4M i eskortę sześciu myśliwców, tworzących konwój powietrzny dla japońskich dowódców. 16 myśliwców P-38 brutalnie zaatakowało, skupiając ogień na samolocie Yamamoto, który próbował zgubić amerykańskich pilotów wchodząc w szybki lot nurkowy. Za nim leciał drugi bombowiec, gdzie znajdował się Ugaki, jednak starsza maszyna zaczęła się trząść i istniało ryzyko, że się rozleci. Pilot zmniejszył prędkość, za co został zwyzywany przez wiceadmirała i rozkazano mu, by bez względu na wszystko gonił samolot naczelnego dowódcy. Było już jednak za późno, ponieważ bombowiec Yamamoto własnie runął w dżunglę, grzebiąc wszystkich pasażerów, w tym najwybitniejszego stratega w historii japońskiej floty. Samolot Ugakiego również został zestrzelony, jednak spadł do morza, a wiceadmirał miał to szczęście że wypadł z niego zanim maszyna zatonęła. Po dotarciu do lądu dowiedział się, że był jedną z zaledwie trzech osób które przeżyły nalot.

Bliźniacze superpancerniki Musashi i Yamato, początek 1943
Takeo Kanda via Wikimedia Commons

Matome Ugaki śmierć Yamamoto przeżywał tak, jak feudalny rōnin przeżywał śmierć swojego wasala. I tak jak rōnin, również chciał umrzeć w walce i zmazać hańbę, jaką było (w jego opinii) przeżycie starcia, gdzie zginął Isoroku Yamamoto. Po powrocie do zdrowia, szybko został mianowany dowódcą 1 Dywizjonu Pancerników w którego skład wchodziły superpancerniki Yamato i Musashi, największe i najcięższe pancerniki w historii. W czerwcu 1944 roku Ugaki brał udział w bitwie na Morzu Filipińskim, gdzie Amerykanie odnieśli przytłaczające zwycięstwo nad flotą japońską, zadając jej przy tym ogromne straty, praktycznie unicestwiając jej lotnictwo morskie. Załamany wiceadmirał wrócił do Japonii, gdzie w towarzystwie gejsz oddawał się pijaństwu i zabawie.

Później, podczas bitwy morskiej o Leyte, Ugaki dowodząc z pokładu Yamato był świadkiem między innymi zatopienia przez Amerykanów okrętów: Musashi i okrętu flagowego Atago. Gdy widząc rozmiar strat i brak nadziei na zwycięstwo admirał Takeo Kurita nakazał odwrót, Matome Ugaki poczytał to jako pozbawienie go szansy na chwalebną śmierć godną samuraja. Został przeniesiony do sztabu w Tokio, a następnie powierzono mu zorganizowanie na Kiusiu oddziałów kamikaze. Podobno podczas nominacji wiceadmirał, dowódca 5 Floty Powietrznej, był pijany.

Przygotowywanie samolotów Mitsubishi A6M Reisen do samobójczego ataku Kamikaze, 1945
Wikimedia Commons

O działaniach pilotów kamikaze podczas II Wojny Światowej szerzej pisaliśmy w niedawnym artykule. Dość powiedzieć, że choć początkowe akcje „boskiego wiatru” nie były udane, to już podczas amerykańskiej inwazji na Okinawę 1800 samolotów należących do pilotów-samobójców wysłani przez Ugakiego zadali US Navy wyraźne straty (uszkodzonych zostało 218 amerykańskich okrętów, a zatopionych – 36). Wiceadmirał był gotów wysłanie do walki jeszcze większej ilości kamikaze, jednak jego plany miały się już nigdy nie zrealizować.

Dla Cesarstwa Japonii nadszedł koniec II Wojny Światowej. 15 sierpnia 1945 roku przez radio nadano przemówienie cesarza Hirohito, który poinformował naród o konieczności przyjęcia Deklaracji Poczdamskiej, czyli konieczności kapitulacji Japonii. Wiceadmirał Matome Ugaki spokojnie wysłuchał komunikatu radiowego, po czym dokonał ostatniego zapisu w swoim dzienniku. Napisał tam, że bierze na siebie odpowiedzialność za niepowodzenia pilotów kamikaze, którzy z heroiczną odwagą starali się powstrzymać nieprzyjaciela przed dotarciem do bram Japonii. Ugaki zaznaczył, że nie otrzymał jeszcze oficjalnego rozkazu przerwania działań wojennych, więc zgodnie z duchem Bushidō zdecydował się umrzeć jak prawdziwy samuraj podczas samobójczego ataku na amerykańskie okręty wojenne.

Ostatnie zdjęcie wiceadmirała Matome Ugakiego, wykonane przed samobójczym lotem 15 sierpnia 1945 roku
Chiran Kamikaze Peace Museum via Wikimedia Commons

Ugaki zdjął z munduru swoje pagony i odznaczenia, zostawiając przy sobie tylko ceremonialny krótki miecz tantō, podarowany mu przez admirała Yamamoto. Poprosił o zrobienie sobie ostatnich zdjęć, zajął miejsce w swoim bombowcu nurkującym Yokosuka D4Y, przedtem salutując swoim towarzyszom broni. Mimo protestów części pilotów, którzy twierdzili że ofiara wiceadmirała to bezsensowna strata ludzi i sprzętu, do Ugakiego dołączyło 10 innych samolotów i 22 osoby (w bombowcu dowódcy leciały trzy osoby). Po starcie, trzy samoloty od razu wróciły do bazy z powodu „problemów z silnikiem”, czyli prawdopodobnie ich załogi zrezygnowały samobójczej misji.

Swój ostatni komunikat wiceadmirał Matome Ugaki nadał 15 sierpnia o 19:24, meldując o rozpoczęciu nurkowania w kierunku amerykańskiego okrętu desantowego. Strzały z broni pokładowej przyniosły wiceadmirałowi jego upragnioną śmierć godną japońskiego samuraja. Ciało ostatniego pilota kamikaze – bez pagonów, lecz z mieczem u boku – morze wyrzuciło na plaży na wyspie Iheyajima.

Narodziny jednostki

Pod koniec 1944 roku pomiędzy Japonią, a Stanami Zjednoczonymi wywiązała się bitwa o kontrolę nad Filipinami. Ta ważna batalia pod pewnymi względami przypominała starcie między Dawidem, a Goliatem, ponieważ Japończycy już na początku walk stracili blisko 300 samolotów, strąconych głównie przez amerykańskie myśliwce (wydarzenie to określa się jako „Great Marianas Turkey Shoot” – wspaniałe strzelanie do indyków nad Marianami). Jedną z przyczyn japońskiej porażki był fakt, że słynne myśliwce Mitsubishi Zero wyraźnie odstawały już od amerykańskich Hellcatów, choć jeszcze w 1942 same dominowały w powietrzu. W decydującej fazie zmagań na Filipinach przeciwko 30 japońskim Zero stanęły setki amerykańskich samolotów startujących z lotniskowców.

Kiyoshi Ogawa, pilot który uderzył w lotniskowiec USS Bunker Hill 11 maja 1945 roku
Źródło: Wikimedia Commons

Ciężkie straty Cesarskiej Marynarki Wojennej sprawiały, że nie tylko nie mogła ona uzupełniać strat w sprzęcie, ale także zapewniać rekrutom odpowiedniego szkolenia. Piloci, których wysyłano do walki, byli coraz to gorzej i krócej do niej przygotowywani. W tej beznadziejnej sytuacji japońskie dowództwo zgodziło się na szalony plan wiceadmirała Ōnishi Takijirō, który zamierzał wysyłać przeciwko amerykańskim okrętom zespoły pilotów-samobójców. W eskadrach tych, szybko nazwanych „specjalnymi jednostkami uderzeniowymi” (a nieoficjalnie ochrzczonych mianem Boskiego Wiatru, kamikaze) mieli służyć ochotnicy, elita cesarskiej armii, a ich zadaniem miało być „uderzenie ciałem” (tai atari) w amerykańskie okręty – czyli po prostu śmierć poprzez wlecenie we wrogi okręt wojenny. Ewentualne zniszczenia miały potęgować 250kg bomby przyczepione do maszyn dzielnych kamikaze.

Mimo tego, że Japoński Sztab Generalny nie wyraził zgody na przedstawianie pilotom rozkazu formalnego mówiącym o ataku samobójczym (działania te miały mieć charakter ochotniczy) to nikt nie miał złudzeń co do ich intencji. Piloci, którzy zgłaszali się do misji w tym charakterze doskonale wiedzieli, że ich szansa na przeżycie miała wynosić dokładnie zero procent i oczekiwano od nich zabrania ze sobą na drugą stronę jak największej liczby nieprzyjaciół. Wbrew pozorom, piloci tłumnie garnęli się by mieć możliwość oddania życia w obronie swojej ojczyzny.

Japońskie uczennice liceum za pomocą gałązek wiśni żegnają pilota kamikaze imieniem Toshio Anazawa, który wylatywał w okierunku Okinawy na swoją ostatnią misję.
Źródło: Hayakawa via Wikimedia Commons

Boski wiatr przeciwko flocie inwazyjnej

Już pierwsza misja jednostek kamikaze zakończyła się sukcesem. 25 października 1944 roku jeden z pięciu Mitsubishi Zero zdołał uderzyć i zatopić amerykański lotniskowiec eskortowy USS „St. Lo”. Trafiony został także następny lotniskowiec eskortowy USS „Sante”, jednak Japończykom nie udało się go zniszczyć. Po tym wydarzeniu japońskie dowództwo ostatecznie przekonało się do kamikaze i z biegiem czasu ta strategia walki stawała się coraz powszechniejsza – tym bardziej, że piloci samobójcy nie musieli przechodzić całego szkolenia dla pilotów myśliwców, więc mogli być szybciej posłani do walki. Od lata 1945 roku nie uczono ich nawet lądować…

Podczas walk o Okinawę od kwietnia do czerwca 1945 roku Japonia chciała unicestwić amerykańską flotę inwazyjną za pomocą planu „Kikusui” (jp. „Pływająca Chryzantema”). Strategia obrony wyspy zakładała atakowanie US Navy co kilka dni za pomocą fal liczących po kilkaset samolotów kamikaze. Pierwsze uderzenie Kikusui przeprowadzono 6 kwietnia 1945 roku. Japońska grupa osłonowa, która miała odwrócić uwagę od kamikaze została unicestwiona przez amerykańskie myśliwce, jednak 200 pilotów-samobójców zatopiło trzy niszczyciele, okręt desantowy, dwa transportowce i uszkodziło 22 jednostki. O tym, jak duży problem sprawili tego dnia Amerykanom, może stwierdzić fakt że 38 marynarzy zginęło od ognia od odłamków własnych pocisków przeciwlotniczych.

W ostatnich miesiącach wojny na śmierć zostało wysłanych około 3800 młodych pilotów, z których 2200 zdołało dolecieć w pobliże amerykańskich okrętów. Pozostałych zatrzymywały awarie maszyn, brak paliwa, lub po prostu brak umiejętności nawigacji. Szacuje się, że pod koniec 1944 roku nawet 28% pilotów trafiało w cel. Jednak już pół roku później było to mniej niż 10%, a i tak straty zadane Amerykanom były niewielkie, ponieważ przeważnie ich okręty były tylko lekko uszkadzane.

Samobójczy „kwiat wiśni”

Nieświadomymi prekursorami kamikaze było dwóch lotników: kapitan Tomonaga i kapitan Murata. Pierwszy z nich walczył podczas Bitwy o Midway. Po powrocie z porannego nalotu zauważył, że zbiornik jego samolotu znajdujący się na lewym skrzydle jest uszkodzony, lecz pomimo tego, nakazał zatankować drugi i wyleciał do walki. Jego samolot przetrwał nalot, jednak nie miał paliwa na powrót i runął do wody podczas powrotu do bazy, zabijając przy tym dzielnego pilota. Drugi z nich, kapitan Murata, walczył pod Santa Cruz mając mocno uszkodzony samolot. Zamiast ratować się ucieczką, zdecydował się poświęcić swoje życie i uderzyć w amerykański lotniskowiec USS Hornet.

Pilot kamikaze w zawiązanym hachimaki
Źródło: Wikimedia

Z powodu tych dwóch postaci wiceadmirał Ōnishi Takijirō radził pilotom, aby „Wystartować do lotu w jedną tylko stronę jak Tomonaga i rozbić się o wrogi okręt jak Murata”. Przed wyruszeniem na swoją ostatnią misję, lotnicy byli zbierani w sali, gdzie kadra oficerska odczytywała im fragmenty kodeksu Bushidō, a także krótkie wiersze i listy pozostawione przez poprzednich kamikaze. Aby jeszcze bardziej wzniecić w nich samurajskiego ducha, do swoich samolotów zabierali miecze katana, aby – jak przystało na prawdziwych japońskich wojowników – wraz z nimi ponieść śmierć. Przed wylotem wznosili z oficerami toast sake, żegnali się z przyjaciółmi, a następnie wsiadali do swoich samolotów, by ruszyć przy akompaniamencie pieśni patriotycznych śpiewanych przez obsługę naziemną. Do kokpitu zabierali, oprócz mieczy, zdjęcia bliskich osób, portrety przodów i nóż, którym mieli podciąć sobie żyły gdyby jakimś cudem przeżyli lot. Maszyny pilotów kamikaze były w najlepszym możliwym stanie technicznym i wizualnym, ponieważ miały stać się trumnami ludzi, którzy nimi pilotowali.

 

Lecąc w kierunku amerykańskich okrętów, kamikaze ginęli z okrzykiem „Banzai!” (jap. [niech cesarz żyje] 10 tysięcy lat!) lub „Hissatsu!” (pewna śmierć).

Piloci samobójcy korzystali najczęściej ze standardowych samolotów różnych typów, takich jak Mitsubishi A6M5 Reisen. Pod koniec wojny do służby wprowadzono samoloty o napędzie rakietowym Ōka (jap. „Kwiat Wiśni”), które posiadały bardzo wysoką prędkość nurkowania, jednak miały mały zasięg, więc aby dolecieć do Amerykanów, musiały być podczepiane i niesione pod kadłubami średnich bombowców Mitsubishi G4M3, co stosunkowo często kończyło się ich zestrzeleniem.

Czy kamikaze mogli zmienić bieg wojny?

Z czysto militarnego i ekonomicznego punktu widzenia taka strategia walki była zupełnie nieopłacalna i japońskie dowództwo doskonale o tym wiedziało. Chodziło tutaj o przekaz ideologiczny dla całego społeczeństwa. Młodzi, poświęcający swoje życie piloci mieli być sygnałem dla strudzonego wojną narodu, dla którego ich śmierć miała „lśnić niczym strzaskany klejnot” – czyli być bohaterską ofiarą w godzinie najwyższej próby. Kamikaze mieli mobilizować rodaków do większego wysiłku i utrzymywać w społeczeństwie nastroje wojenne. Wysyłani na samobójcze misje piloci mieli pisać listy, gdzie tłumaczyli swoje decyzje i tym samym zachęcać innych do czynienia tego samego. Jeśli elita narodu, wykształceni lotnicy bez wahania szli na „piękną śmierć”, to dlaczego reszta Japończyków miała skarżyć się na małe racje żywnościowe, ogrom pracy bądź inne niedogodności wynikające z faktu prowadzenia wojny? Kamikaze byli narzędziem propagandy w rękach swoich przełożonych.

Kamikaze uderza w lotniskowiec USS Enterprise
US Navy via Wikimedia Commons

Istnieją duże rozbieżności w obliczeniach, jakie dokładnie straty kamikaze zadali amerykańskim okrętom (czasem ciężko było stwierdzić, dlaczego dokładnie zatopiony okręt poszedł na dno), jednak ostrożnie zakłada się, że japońscy samobójcy zabrali ze sobą ponad 6000 amerykańskich marynarzy. Spośród wszystkich strat US Navy na Pacyfiku, 48% okrętów zostało uszkodzonych, a 21% zatopionych przez działania kamikaze. Mimo tego, że te procenty mogą robić na czytelniku wrażenie, to i tak znaczenie militarne „boskiego wiatru” było niewielkie – czym innym było jednak znaczenie psychologiczne.

Ataki kamikaze działały bardzo demoralizująco na amerykańskich marynarzy. Potrafiły nawet wzbudzać w nich ataki paniki, a wtedy ci ludzie byli niezdolni do prowadzenia walki. Amerykanie bali się japońskich pilotów-samobójców i nie rozumieli motywów które nimi kierowali. Pędzący w stronę okrętu samolot było ekstremalnie ciężko powstrzymać (bardziej liczyła się tutaj zimna krew pilota), a wizja śmierci wcale nie odstraszała lotników elity cesarskiej armii.

Fanatyczna i desperacka strategia samobójczych nalotów odniosła także inne skutki, nawet te natury politycznej. Po kapitulacji Japonii, generał Douglas McArthur był łagodny dla cesarza, którego pozostawił na tronie ponieważ nie chciał ryzykować konfrontacji z „100 milionami kamikaze”, mając na myśli ewentualne powstanie ludności cywilnej. Z drugiej strony, beznadziejny opór obrońców i ich bezsensowne przeciąganie wojny sprawiły, że Amerykanie usprawiedliwili przed resztą świata użycie broni atomowej w Hiroszimie i Nagasaki, co dla Japonii zakończyło się katastrofalnie.

Poniżej znajduje się koloryzowane nagranie ataków kamikaze na amerykańską flotę podczas II Wojny Światowej:

Jego skuteczność bojowa była straszliwa – dzierżący go wojownik mógł bez trudu rozpłatać w pół opancerzonego przeciwnika. Doskonalony przez wieki, był arcydziełem sztuki kowalskiej; piękny i prosty, stał się symbolem Japonii i fundamentem powstałego tam etosu wojownika, dla którego jego miecz był jego duszą. Broń ta wywarła nie tylko wpływ na kulturę Kraju Kwitnącej Wiśni, lecz także wciąż rozbudza wyobraźnię wielu ludzi na całym świecie.

Samuraj w pełnej zbroi. Widoczne dwa miecze – katana i wakizashi
Źródło: Terry Bennett, via Wikimedia Commons

Kasta wojowników

Około X wieku naszej ery w japońskim społeczeństwie pojawiła się kasta wojowników, nazywanych samurajami. Zostawali nimi tylko wybrani z arystokracji mężczyźni, którzy poddawali swoje życie treningowi walki i służbie swojemu feudałowi. Przez stulecia samurajowie stworzyli etos wojownika, czyli kodeks życia i śmierci, gdzie głównym elementem był właśnie ich miecz.

W oparciu o niego stworzono charakterystyczny dla Japonii styl walki, na co złożyła się między innymi niesamowita precyzja wykonania tych mieczy – idealne połączenie ostrości, piękna i równowagi. Każdy etap ich wytwarzania był niemalże rytuałem i wymagał użycia specjalnych materiałów, pieca i ogromnego doświadczenia wielu osób czuwających nad wytapianiem, ostrzeniem itd.

Ostrzenie miecza
Źródło: Wolcott, Katherine, zbiory University of Vermont

Pierwszym ogniwem tego żmudnego procesu było wytapianie miecza w tradycyjnym piecu o wymiarach 3m x 2m x 1m zwanym Tatara (obecnie w Japonii ostał się ostatni taki piec). Jako surowca używano nie rudy żelaza, ale żelazowego piasku. Ze względu na swoją czystość, tzn. mniejszą zawartość siarki i fosforanu, charakteryzował się on mniejszą kruchością. Połączenie węgla i piasku żelazowego dawało kowalom unikatową stal – idealny fundament pod miecz samuraja. Ten rodzaj stali nosił nazwę Tamahagane. Tamahagane była ceniona między innymi dlatego, że nigdy całkowicie się nie topiła. Zawarty w niej węgiel działał jak amortyzator, ponieważ powstały miecz był możliwie elastyczny, a przy tym twardy.

Gdy surowiec osiągał temperaturę 1300 stopni Celsjusza, można było rozpocząć kucie, które oprócz modelowania miecza, usuwało z niego wszelkie zanieczyszczenia. Co ciekawe, produkt końcowy ważył o połowę mniej niż użyte do jego stworzenia surowce. Kolejny etap – wielokrotne zginanie i kucie miecza – powoli nadawał mieczowi jego finalną formę. Wszystko to było robione ręcznie, a efekt miał być absolutnie perfekcyjny. Ostrze następnie hartowano; podczas tego procesu chroniła je mieszanka gliny i węgla drzewnego rozsmarowana na jego powierzchni. Tworzenie i rozprowadzanie tej mieszanki jest uznawane za sztukę i nazywa się Hamon. Podczas samego hartowania ostrze rozgrzewano do temperatury 800 stopni Celsjusza i wkładano do wody w celu wystudzenia – a następnie powtarzano dziesiątki razy. Studzenie sprawiało, że węgiel był więziony w stali. Rdzeń, który był pokryty grubszą warstwą gliny stygł wolniej przez co pozostawał elastyczny. Przyszły miecz musiał być idealny – nie za miękki, nie za twardy i o lekko wygiętym kształcie, który nadawało mu hartowanie. Wszystko to trwało aż do momentu, w którym mistrz uznawał że ostrze było gotowe. Gdy nabierało koloru wschodzącego słońca, miecz otrzymywał duszę i był prawie gotów, aby zostać użytym w walce.

Po hartowaniu następowało polerowanie, które nadawało mieczowi kształt i ostrość. Było jednak bardziej sprawdzeniem ewentualnych defektów, ponieważ miecz miał jeszcze trafić do mistrza polerowacza, którego to praca była przedostatnim ogniwem tworzenia japońskiego miecza. Każdy miecz wymagał użycie innego rodzaju kamieni szlifierskich; dobre kamienie są obecnie warte tysiące dolarów. Po 10 dniach polerowania mistrz sięgał po najdokładniejsze z kamieni, wielkości ziarnka ryżu, dzięki którym kończył swoje dzieło. Ostatnim etapem pracy nad samurajską bronią było bielenie, które uwidaczniało linię między miękką, a twardą stalą.

Kucie ostrza w kuźni
Fragment filmu dokumentalnego National Geographic

Sztuka tworzenia samurajskiego miecza była w Japonii doskonalona przez stulecia. Lata doświadczeń mistrzów kowalstwa nakazały tworzyć miecze będące połączeniem twardej stali i miękkiego żelaza. Broń ta była morderczo ostra, idealnie wyważona a przy tym stosunkowo lekka. Twarde brzegi w połączeniu z elastycznym środkiem dawały samurajom broń idealną, która charakteryzowała się wytrzymałością i elastycznością. Jak pewnie zauważyliście, sam proces wytwarzania miecza był dla japońskich mistrzów niemalże rytuałem, duchową drogą życia. Kuźnia była świętym miejscem Shinto – bóstwa kowali. Co ciekawe, wytwórcy mieczy nie znali składu surówki składającej się na gotowy miecz.

Setki lat doświadczeń owocowały czymś tak perfekcyjnym jak np. samurajska katana. Jednocześnie trzeba nadmienić, że nauka w kierunku tworzenia mieczy była trudna i długa – dopiero po sześciu latach terminu u mistrza, uczeń mógł wykuć swoją pierwszą broń. Po następnych pięciu sam uzyskiwał tytuł mistrza.

Jako że życie wojownika zależało od jakości jego ostrza, każdy nowy samurajski miecz musiał być uważnie sprawdzony, przeważnie na wiązkach słomy, lecz preferowano użycie go na żywym organizmie. W feudalnej Japonii powszechną praktyką było testowanie ostrza na zbrodniarzach. W zależności od popełnionej zbrodni, delikwentowi cięto rękę, nogę, albo pozbawiano życia ucinając głowę. Na niektórych mieczach do dzisiaj można znaleźć imię testera, datę i liczbę przeciętych ciał.

Walka japońskim mieczem (tutaj – kataną) wymagała ogromnej precyzji, techniki i szybkości

Japoński miecz był nie tylko bronią. Dla samuraja był jego duszą, symbolem pozycji i władzy. Noszono zwykle dwa miecze – dłuższą katanę i krótszy wakizashi. Mając broń u boku, wojownik wymagał okazywania mu szacunku.

W feudalnej Japonii jedynie samurajowie mieli prawo nosić miecze. Jednocześnie obowiązywał ich kodeks wojowników, czyli kodeks Bushidō, który regulował życie codzienne, kształtował moralność i nakazywał bezustanne doskonalenie się na polu walki, filozofii i sztuki. Bushidō wymagał także ślepego posłuszeństwa władcy. Życie samuraja opierało się na przygotowaniu do śmierci; honor stawiano na pierwszym miejscu, a splamienie go skutkowało rytualnym samobójstwem zwanym Seppuku w celu zmycia z siebie hańby. Jeśli feudał wyrażał zgodę, skazanemu mógł pomagać towarzysz, który w krytycznym momencie ścinał umierającemu głowę.

Jak widzimy, w każdym elemencie życia średniowiecznego samuraja pojawiał się jego miecz. Historia pokazała, jak duży wpływ ta prosta, lecz piękna broń miała na sztukę wojenną i kulturę Japonii. Miecz stanowił nie tylko o duszy samuraja; kodeks Bushidō, którego miecz był fundamentem, wciąż jest widoczny nawet w nowoczesnym japońskim społeczeństwie. Broń taka jak katana była symbolem Japonii i jej cech; nie została całkowicie porzucona nawet po pojawieniu się na polach bitew broni palnej. Samurajowie również nigdy nie przyjęli u siebie mieczy europejskich – mimo ich oczywistych zalet, Japończycy preferowali lekkie katany, które wymagały ogromnej techniki i zwinności, a nie siły. Podczas II Wojny Światowej wielu cesarskich oficerów wciąż miało u boku swoje miecze, które towarzyszyły im do końca.

Samurajowie wiedzieli, że miecz to jedno, lecz potrzebny był także hart ducha, jasny umysł i lata treningu. Razem te cechy tworzyły z tych ludzi prawdziwe maszyny do zabijania, a ich miecze były dowodem na to, że człowiek mógł wspiąć się na absolutne wyżyny precyzji i sprawności. Były ucieleśnieniem ducha Bushidō; stanowiły honor, dawanie z siebie wszystkiego nawet gdy nie jest to wymagane, życie oparte na dyscyplinie, dawnych wartościach i harmonii.

„Perfekcja jest celem, który nigdy nie zostanie osiągnięty. Ważne jest jednak to, by do niego dążyć”
Fragment filmu „Ostatni Samuraj” reż. Edward Zwick

Krótka historia Japonii

Historia Japonii to przeplatające się ze sobą czasy wojny i pokoju. Przez stulecia okresy stabilizacji były przerywane przez konflikty pomiędzy rodami rozsianymi po całym Kraju Kwitnącej Wiśni. Wedle legend, Japonia jako państwo powstała w VII wieku p.n.e. gdy kraj połączył cesarz Jimmu. Jednakże, z biegiem czasu rosła władza majętnych i ambitnych japońskich rodów, co umniejszało rolę kolejnych cesarzy. W tamtym czasie wykształciła się kasta wojowników, nazwanych samurajami. Byli to przedstawicieli wyższej klasy społecznej, często właściciele ziemscy, którzy swoje życie poświęcali nauce sztuki wojennej. Najpotężniejsi z nich – szoguni, zaczęli sięgać po faktyczną władzę w Japonii. Pierwszym z nich był Yoshinaka Minamoto, który ustanowił szogunat Kamakura i rozpoczął okres bakufu, czyli rządów dowódców wojskowych oparty na systemie feudalnym.

 

 

Na początku XVII wieku ród Tokugawa przejął władzę w Japonii i ustanowił swój szogunat. Zyskał on praktycznie nieograniczoną władzę, cesarza sprowadzając do roli marionetki. Tokugawa wprowadzili politykę izolacjonizmu – odrzucono wszelkie wpływy zachodnie. W tamtym okresie, noszącym nazwę Edo, w Japonii nastąpił szybki rozwój kultury i religii, jednak kraj był osłabiony gospodarczo i militarnie. Japonia zaczęła powoli przyciągać uwagę światowych mocarstw, wyposażonych w nowoczesne technologie, w tym broń.

Jednocześnie w społeczeństwie, głównie wśród średniej klasy samurajów, rósł sprzeciw przeciwko rządom szoguna. Pro-cesarskie stronnictwo widziało zagrożenia, jakie niosła za sobą polityka Tokugawy. Większość z nich nienawidziła cudzoziemców, jednak zdawali sobie oni sprawę z potrzeby radykalnych zmian w Kraju Kwitnącej Wiśni, aby technologicznie dorównać Europejczykom i Amerykanom.

Samurajowie z prowincji Satsuma z klanu Chosyu podczas Wojny Boshin
Zdjęcie: Felix Beato, źródło: Wikimedia Commons

Tak więc pod koniec 1867 roku ostatni szogun – Yoshinobu Tokugawa – ustąpił ze stanowiska, a w 1869 klan Tokugawa przegrał z siłami pro-cesarskimi wojnę o panowanie w Japonii (Wojnę Boshin). Po wielu stuleciach władza trafiła w ręce cesarza, młodego Mutsuhito. Nastąpił okres radykalnych zmian w płaszczyźnie politycznej, gospodarczej i społecznej, nazwany po latach Restauracją Meiji. Reformy cesarza uprzemysłowiły kraj, zreformowały administrację, system monetarny, sądownictwo. Zniesiono system feudalny i wprowadzono powszechny obowiązek służby wojskowej a sama armia została zmodernizowana na kształt zachodni, zarówno pod względem uzbrojenia, jak i organizacji i sposobu walki. Szczególnie wzorowano się na wzorcach pruskich w przypadku armii lądowej i brytyjskich, gdy chodziło o japońską marynarkę. Ponadto, japońskie społeczeństwo zaczął obowiązywać nowy podział na klasy, na czym najwięcej zyskali przedstawiciele gminu którzy zyskali prawa zarezerwowane wcześniej dla warstwy rządzącej.

Jak widać, reformy te oznaczały koniec pewnej epoki w dziejach Japonii i koniec panowania samurajów – zarówno w strukturach państwa, jak i na polu walki. Nagle ci dumni wojownicy, którzy poświęcili całe swoje życie na naukę sztuki wojennej, musieli odnaleźć się w nowej, nowoczesnej Japonii, gdzie samurajski kodeks Bushido miał zostać zapomniany i zmarginalizowany. Wielu z nich popadło w nędzę i zostało odsuniętych od wysokich stanowisk. W 1876 roku samurajom zakazano noszenia dwóch mieczy, co było dla nich absolutnym upokorzeniem. Kasta wojowników, choć często widziała potrzebę unowocześnienia państwa, nie chciała pozwolić na upadek wartości charakteryzujących ich niedawną rzeczywistość. Obserwowali zanik starojapońskiej tradycji, kultury i religii a także kodeksu wojownika który wyznawali.

W 1877 roku zbuntowani przeciwko nowej władzy samurajowie z Satsumy rozpoczęli powstanie, na którego czele stanął Saigo Takamori – jedna z najważniejszych postaci Restauracji Meiji i niedawny zaufany cesarza. Saigo przez lata był zaufanym doradcą Mutsuhito, jednak nie poddawał sie bezmyślnie zachodniemu stylowi życia. Szanował zachodnie osiągnięcia technologiczne i uważał, że Japonia powinna z nich korzystać. Z drugiej strony chciał pozostać wiernym japońskiej tradycji i kulturze i obawiał się, że japońskie społeczeństwo powoli będzie przejmować niewłaściwe wpływy kultury zachodniej. Takamori chciał współtworzyć silną Japonię, jednak nie był zwolennikiem centralizacji władzy i postępującej biurokracji. Został zmuszony do opuszczenia otoczenia cesarza i powrotu do rodzinnej Satsumy, gdzie stanął na czele rebelii.

Film „Ostatni Samuraj” odnosi się właśnie do Powstania w Satsumie. Chociaż kultura i zwyczaje samurajów są tam pokazane przepięknie, to ich uzbrojenie podczas Rebelii nie ograniczało się do broni białej i walki w zwarciu. Wojska Takamoriego liczyły około 12 000 osób i posiadały nowoczesną broń palną oraz armaty. Problem polegał na tym, że decydując się na rozpoczęcie Powstania, samuraje z Satsumy mieli tylko ok. 100 nabojów na głowę, pieniądze na miesiąc walk i zerowe wsparcie logistyczne. Pod koniec powstania, wojownicy Takamoriego rzeczywiście rzucali się z mieczami do walki z wojskami Cesarza uzbrojonymi w broń palną. Przeciwko armii powstańczej Cesarz wystawił 90 000 świetnie wyposażonego regularnego wojska ze 100 armatami.

Bitwa pod Shiroyamą
Obraz z 1880 roku, źróło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Opis uzbrojenia i opancerzenia samurajów

Warto poświęcić chwilę na opis tradycyjnego uzbrojenia samuraja, pomijając tutaj broń palną. Głównym atrubutem japońskich wojowników były oczywiście jego miecze – dłuższy (katana) i krótszy (wakizashi). Katana była używana w walce, a wakizashi do odcinania głów pokonanych wrogów i rytualnego seppuku. Miecz symbolizował honor samuraja i był traktowany z czcią i szacunkiem. Proces jego wytworzenia był niemalże religijną ceremonią, a każdy miecz oznaczony był symbolicznym rysunkiem nadanym przez mistrza, który go stworzył. Na polu bitwy posługiwano się także włócznią i łukiem. Co ciekawe, każdy samuraj posiadał w swym kołczanie jedną strzałę podpisaną imieniem i nazwiskiem jej posiadacza. Ułatwiała ona późniejszą identyfikację zwłok i służyła jako trofeum. Samurajskie pancerze zmieniały się przez stulecia, jednak pod koniec przyjęły one formę zbroi z połączonych płytek. Było to o tyle praktyczne, że była ona neutralna dla temperatury ciała i umożliwiała swobodne poruszanie się podczas walki. Zbroja była otoczona dużą czcią i przekazywano ją z ojca na syna. Noszono także hełm (kabuto), zrobiony z metalowych płatów pokrytych ceramiką, z ruchomą osłoną karku i przyłbicą, bądź maską chroniącą twarz wojownika.

Samuraj w pełnym opancerzeniu Źródło: Terry Bennett, via Wikimedia Commons

Samurajowie kierowali się Kodeksem Bushido, czyli zbiorem reguł wedle których wojownik miał postępować zarówno w życiu, jak i podczas walki. Jego pryncypia to prawość i sprawiedliwość, odwaga i wytrwałość, dobroć i współczucie, uprzejmość, prawdomówność, samokontrola i samodoskonalenie, wierność, honor i szacunek dla przodków i tradycji. Sens Bushido oznaczał sens zrozumienia istoty śmierci i poddanie się jej bez strachu w odpowiednim momencie.

Wojna Seinan

15 lutego 1877 roku wojska Satsumy wyruszyły w kierunku Tokio, aby „spytać się” rząd o jego ostatnie posunięcia. Rozpoczęła się Wojna Seinan, a jej pierwszym przystankiem była twierdza Kumamoto, która znajdowała się w rękach wojsk wiernych Cesarzowi. Dzięki swemu położeniu i ufortyfikowaniu Kumamoto było jedną z najpotężniejszych japońskich fortec. Twierdza była broniona przez ok. 4400 (3800 żołnierzy z poboru i 600 policjantów) ludzi pod dowództwem generała Taneki. Takamori zamierzał szybko zdobyć Kumamoto i iść dalej w stronę Tokio, jednak jego plan się nie powiódł. Wymiana ognia między obleganymi, a oblegającymi rozpoczęła się 19 lutego, a 22 lutego powstańcy przypuścili szturm na zamek. Po całodniowych walkach forteca pozostała niezdobyta, choć obrońcy ponieśli wtedy duże straty. Takamori zdecydował się zamknąć pierścień oblężenia i czekać na samobójczy wypad, bądź kapitulację obrońców. Niestety, stracił w ten sposób dużo czasu i już 9 marca oddziały rządowe przypuściły desant na Kagoshimę, miasto portowe na południe od stanowisk powstańców, tym samym zachodząc ich od tyłu. Po zdobyciu przyczółka, część armii cesarskiej pod dowództwem generała Yamagaty Aritomo wyruszyły pod Kumamoto i przerwały oblężenie twierdzy. Saigo Takamori także podzielił swoją armię i wysłał kilkanaście tysięcy żołnierzy na północ, aby przejąć tamtejsze szlaki komunikacyjne.

Oddziały te napotkały wroga i stoczyły (przełomową dla całej wojny) bitwę pod Tabaruzaką. Starcie było niezwykle krwawe i skończyło się śmiercią w sumie około 8000 ludzi, czyli 1/3 całego stanu osobowego obu armii. Armia cesarska miała podczas bitwy ogromną przewagę w sile ognia, a na dodatek padający deszcz zalał wiele karabinów Enfield, którymi posługiwali się powstańcy. Jednakże morale samurajów z Satsumy były wysokie i nawet tonąc w błocie skutecznie walczyli za pomocą broni białej. Ostatecznie po 11 dniach bitwy siły cesarskie zaszły obrońców z flanki i niedobitki powstańców były zmuszone wycofać się. Od tej pory dla sił Saigo Takamoriego wojna zmieniła się w bezustanny odwrót na całym froncie. Sytuację próbowali ratować samuraje, którzy prowadzili wojnę partyzancką przeciwko siłom Cesarza. Saigo wiedział, że wygrana wojna była już niemożliwa i chciał walczyć do samego końca. W czerwcu 1877 roku odesłał większość swojej armii na półwysep Osumi (niedługo potem ci ludzie zostali doścignięci i pokonani przez siły cesarskie), a sam z resztą sił przedarł się do Miyazaki nad Pacyfikiem. Niedługo potem jego oddziały liczyły około 3000 ludzi, a idących ich tropem żołnierzy było sześć razy więcej. Podczas tego trudnego czasu bezustannego odwrotu Saigo Takamori przedarł się z powrotem w rejon Kagoshimy.

Saigo Takamori wraz z oficerami
Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Bitwa pod Shiroyamą

Ostatnia bitwa Wojny Seinan, a jednocześnie walka ostatnich w historii samurajów rozegrała się na zboczach góry Shiroyama w pobliżu Kagoshimy. 500 pozostałych powstańców okopało się na jej zboczach, jednak brakowało im dosłownie wszystkiego – jedzenia, leków, amunicji. Zostali szybko otoczeni przez siły rządowe w sile 30 000 ludzi, a ich dowódca, wspomniany wcześniej generał Yamagata Aritomo napisał list do Saigo Takamoriego, w którym prosił go o zawieszenie broni. W liście wyrażał się o Saigo jako o człowieku honoru i napisał że dobrze rozumie motywy kierujące starym samurajem, gdy ten zdecydował się podjąć walkę o przyszłość Japonii. List pozostał bez odpowiedzi.

Następnego dnia, czyli 24 września 1877 roku nad ranem wojska cesarskie przypuściły ostateczny szturm na Shiroyamę. Samuraje Saigo z mieczami w dłoniach bronili się z nieludzką odwagą, ginąc w walce z sześciokrotnie liczniejszym i lepiej wyposażonym przeciwnikiem. Po ponad godzinie walki żyło już tylko 40 z nich, w tym wódz Saigo Takamori wokół którego skupiło się kilku jego najlepszych przyjaciół i najlepszych wojowników jego, niegdyś wielkiej armii. Jak przystało na prawdziwych samurajów, zdecydowali się na ostatni atak w dół zbocza gdzie chcieli godnie spotkać się ze śmiercią. Podczas szarży Takamori otrzymał postrzał w udo, zdołał jednak usiąść i z pomocą przyjaciela Beppu Shinsuke przygotował się do rytualnego Seppuku. Saigo spojrzał spokojnie na wschód, a następnie wbił sobie w brzuch swój miecz wakizashi. Shinsuke jednym ruchem obciął głowę swego przyjaciela i wodza, kończąc tym samym życie ostatniego wielkiego samuraja w dziejach Japonii. Wojna Seinan dobiegła wtedy końca.

Po latach wielki Saigo Takamori został rehabilitowany przez cesarza i nazwany bohaterem narodowym. Wraz ze swoimi ludźmi stanął do beznadziejnej walki w obronie wartości, które uznawał za słuszne i dobre dla przyszłych pokoleń. Saigo został uznany za symbol honoru, odwagi i poświęcenia, a wraz ze śmiercią jego i jego ludzi umarła dawna Japonia, której bronili do samego końca.

Trening samurajów, z przodu fikcyjna postać Ujio
Film „Ostatni Samuraj” Edwarda Zwicka

Końcówka XIX wieku miała być dla Rosji okresem ekspansji politycznej i gospodarczej w Azji. W 1891 roku ułożono pierwszy podkład kolei transsyberyjskiej, która miała połączyć Ural z Władywostokiem, głównym rosyjskim portem na Dalekim Wschodzie. Jednocześnie Rosjanie zdecydowali się znaleźć nowy, niezamarzający port dla floty operującej na Oceanie Spokojnej. We Władywostoku nie było ani potrzebnej okrętom infrastruktury, ani wykwalifikowanych robotników stoczniowych i inżynierów. Fiaskiem skończyły się zarówno próby założenia bazy w Cieśninie Koreańskiej, jak i dzierżawy portu na wschodnim wybrzeżu Korei. Jednak w marcu 1898 roku Rosjanom udało się wydzierżawić od Chin Półwysep Liaotuński z bazą morską, któremu nadano nazwę Port Artur. Jak się później okazało, wybór Port Artur na bazę marynarki był najgorszym z możliwych. Infrastrukturę trzeba było budować od zera, fortyfikacje były zniszczone, wejście do bazy było wąskie i płytkie. Małe miasto było zbyt ubogie by nagle przyjąć i utrzymać kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, więc wodę i żywność trzeba było importować z Chin i Japonii. Problem Port Artur doskonale obrazował bylejakość i bałagan panujący w ówczesnej carskiej Rosji, a szczególnie w jej armii.

Rosyjski pancernik Sewastopol w Port Artur, maj 1904
Rosyjski pancernik Sewastopol w Port Artur, maj 1904
http://navsource.narod.ru via Wikimedia Commons

Naturalnym konkurentem Rosji w Azji Wschodniej była Japonia. Do połowy XIX wieku rządzony przez Cesarza kraj kontrolowali Amerykanie i Brytyjczycy, którzy narzucali mu niekorzystne dla Japończyków umowy handlowe. Jednak po 1868, czyli tzw. Restauracji Meiji, Kraj Kwitnącej Wiśni szybko zmodernizował się i stał się regionalnym mocarstwem. Utworzono liczne, dobrze wyposażone i świetnie wyszkolone wojsko. Chlubą japońskiego społeczeństwa powoli stawała się jego flota – od 1882 do 1890 roku do służby weszły 32 okręty o łącznej wyporności 30 000 ton. Tymczasem w Rosji bagatelizowano rosnące zagrożenie ze strony Japonii. Car przychylał się do zdania attaché wojskowego w Korei, który twierdził że „miną dziesięciolecia, może stulecia, póki armia japońska stanie w jednym szeregu z najsłabszą armią europejską”. Czas pokazał, jak bardzo się mylił…

Rosja i Japonia nie mogły porozumieć się odnośnie podzielenia między sobą stref wpływów w Korei i Mandżurii, więc w 1902 roku Japonia zawarła antyrosyjski sojusz z Wielką Brytanią. W 1903 roku japoński sztab rozpoczął energiczne przygotowania do wojny; zakładano szybkie unicestwienie floty przeciwnika, a następnie przeprowadzenie inwazji na Koreę. Tymczasem w Petersburgu lekceważono japońską mobilizację. Dominował nawet pogląd, aby pozwolić Japończykom wejść do Mandżurii i tam ich rozbić. Car i jego doradcy wierzyli, że w razie konfliktu będą mogli szybko przerzucić siły na wschód dzięki kolei transsyberyjskiej.

Atak na Port Artur i koniec rosyjskiej floty Pacyfiku

W nocy z 8 na 9 lutego japońska flota nieoczekiwanie zaatakowała rosyjskie okręty stojące w Port Artur. Poważnie uszkodzono dwa pancerniki i krążownik, jednak plan zatopienia rosyjskiej floty nie udał się. Jednocześnie armia lądowa przypuściła desant na koreańskie Czemulpo, gdzie przy okazji zatopiono rosyjski krążownik „Warjag” i kanonierkę „Koriejec”.

Japońska flota zablokowała i zaminowała Port Artur. Po napłynięciu na miny zatonęły: rosyjski stawiacz min „Jenisiej”, krążownik „Bojarin” i pancernik „Pietropawłowsk” (na tym ostatnim zginęli dowódca portu, wiceadmirał Stiepan Makarow i słynny malarz Wasilij Wierieszczagin). Także japońskie okręty nie uniknęły zniszczeń spowodowanych wpłynięciem na miny; stracono między innymi pancerniki „Hatsuse” i „Yashima”, a także krążownik „Yoshino”, który zderzył się z innym krążownikiem tej klasy.

Rosyjski pancernik "Oslabja", pierwszy okręt zatopiony pod Cuszimą
Rosyjski pancernik „Oslabja”, pierwszy okręt zatopiony pod Cuszimą
Źródło: Wikimedia Commons

1 maja Japończycy przypuścili desant na Mandżurię. Szybko rozprawili się z nielicznymi rosyjskimi obrońcami i niedługo później odcięli Port Artur. 17 lipca japońska piechota była już pod bazą i rozpoczęła ostrzał artyleryjski rosyjskiego portu. Rosyjski admirał Witthoft zarządził przeniesienie okrętów stacjonujących w obleganych porcie do Władywostoku, jednak jego siły (6 pancerników, 4 krążowniki, 8 torpedowców) zostały doścignięte przez flotę generała Togo (4 pancerniki, 6 krążowników i torpedowce). W trakcie bitwy zginął rosyjski dowódca, a jedynie kilka jego jednostek zdołało uniknąć zniszczenia i zawróciło do Port Artur. Dodatkowo, 14 czerwca w Cieśninie Koreańskiej został rozgromiony dywizjon kontradmirała Karla Jensena, który nie wiedział o porażce sił z Port Artur. Tym sposobem Rosyjska flota na Pacyfiku przestała istnieć (!). Niedługo potem, po morderczym oblężeniu, gdzie do ataku użyto między innymi olbrzymich moździerzy kal. 280mm (które wystrzeliwały pociski o masie 220 kg) Japonia zdobyła Port Artur.

Wyprawa przez pół świata

W momencie gdy padł Port Artur, u wybrzeży Madagaskaru znajdowały się rosyjskie okręty, które we wrześniu 1904 roku wypłynęły z bałtyckiego portu w Lipawie i szły na odsiecz siłom na Pacyfiku. Jeszcze na początku wojny z Japonią car i jego doradcy podjęli decyzję, by w stronę Japonii wysłać tzw. II Eskadrę Oceanu Spokojnego. Jej dowódcą został admirał Zinowij Rożestwienski.

Od samego początku wyprawy wszystko szło nie tak, jak powinno. Stan okrętów i wyszkolenie marynarzy było tragiczne, a dla niektórych jednostek, pośpiesznie wprowadzanych do służby pierwszym sprawdzianem był rejs do Azji Wschodniej. Około 30% załóg stanowili rezerwiści, a pozostałą większość – poborowi, którzy kompletnie nie mieli doświadczenia na morzu. Nastroje wśród kadry oficerskiej najlepiej obrazuje wypowiedź komandora Nikołaja Buchwostowa, dowódcy pancernika „Imperator Aleksandr III”: „Zwycięstwa nie będzie (…) za jedno tylko ręczę: będziemy wszyscy musieli umrzeć, nie poddamy się na pewno!”.

Wiceadmirał Zinowij Rożestwienski, rosyjski dowódca pod Cuszimą
Wiceadmirał Zinowij Rożestwienski, rosyjski dowódca pod Cuszimą
Źródło: Wikimedia Commons

Dowództwo rosyjskiej marynarki od początku wiedziało, że zanim II Eskadra dotrze do wschodniego wybrzeża Rosji, Port Artur już dawno upadnie, dlatego planowano przedrzeć się do Władywostoku i traktować go jako bazę wypadową do dalszych działań przeciwko Japonii. Tak naprawdę była do misja samobójcza, ponieważ kontakt z okrętami japońskimi był prawie pewny, a Władywostok nie dysponował zapleczem technicznym zdolnym usunąć ewentualne uszkodzenia okrętów. Car wysłał okręty na pewne zniszczenie, ponieważ chciał utrzymać opinię publiczną w przekonaniu, że sytuacja na wschodzie była pod kontrolą.

Rejs floty Rożestwienskiego miał rozpocząć się na Bałtyku, wieść przez Atlantyk, Przylądek Dobrej Nadziei i zakończyć 18 tys. mil morskich dalej, w Cieśninie Koreańskiej. Wydzielony eszelon złożony z mniejszych jednostek miał popłynąć krótszą drogą, przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski. Przemieszczenie rosyjskiej floty było ogromnym przedsięwzięciem, wymagającym m. in. zakupu 500 000 ton węgla w Niemczech, wynajęcia flotylli norweskich statków handlowych do przeprowadzenia okrętów przez Morze Północne i zmobilizowania carskiej policji w celu zabezpieczenia ich przejścia przez cieśniny duńskie. Grupa dowodzona przez Rożestwienskiego zatrzymała się na dwa miesiące na Madagaskarze, gdzie niedoświadczone załogi okrętów szkoliły się w strzelaniu. Gdy rosyjska flota wpływała do Cieśniny Koreańskiej, jej rejs trwał już prawie dziewięć miesięcy.

Zagłada carskiej floty

Japończycy dobrze wiedzieli o nadciągającym wrogu i cierpliwie patrolowali cieśninę oczekując przybycia Rosjan. 27 maja japoński krążownik pomocniczy dostrzegł rosyjski okręt szpitalny „Orioł” ciągnący się za resztą swojej eskadry. Admirał Togo miał pod swoimi rozkazami jednostki o mniejszej sile ognia, jednak nowocześniejsze, szybsze, a załogi były nieporównywalnie lepiej wyszkolone.

Plan japońskiego dowódcy zakładał przecięcie szyku wolnych i obciążonych węglem okręty rosyjskich, a następnie zniszczenie ich pancerników, co według Togo było kluczem do zwycięstwa. O godzinie 11:15 padły pierwsze strzały w kierunku rosyjskich kolosów. O godz. 13:49 na japońskim flagowym pancerniku „Mikasa” pojawił się sygnał: „Przyszłość cesarstwa zależy od wyniku bitwy. Niech każdy czyni, co do niego należy!”.

Okręty Togo płynęły z zachodu na wschód. Po wyprzedzeniu czoła rosyjskiej formacji, gwałtownie zawróciły na południe i przecięły trasę przeciwnika i rozpoczęły ciężki ostrzał wrogich okrętów. Rożestwienski próbował uciec, jednak różnica prędkości sprawiła, że ten plan spalił na panewce i w krótkim czasie rosyjski szyk poszedł w rozsypkę. Nowoczesne japońskie pociski z łatwością przebijały pancerze rosyjskich kolosów i pierwszą ich ofiarą był pancernik „Oslabja” który zatonął z prawie 500 marynarzami na pokładzie (dowódca zastrzelił się, widząc ogrom porażki). Flagowy „Suworow” został tak mocno zniszczony, że ranny Rożestwienski musiał zostać ewakuowany na niszczyciel „Burnyj”. Marynarze Togo skupili ogień na pancerniku „Imperator Aleksandr III”, który po kilkukrotnym trafieniu stracił sterowność i zatonął wieczorem, a z nim prawie 900 ludzi. Zatopiono także prowadzący flotę pancernik „Borodino”, który jak się podaje, walczył do końca, ostrzeliwując ze swoich dział atakujące go japońskie jednostki. Niedługo później na dno poszedł „Suworow”, gdzie jego bohaterscy obrońcy do końca wykorzystywali ostatnie pozostałe działko 75 mm.

Admirał Togo na pancerniku "Mikasa", okręcie flagowym japońskiej floty
Admirał Togo na pancerniku „Mikasa”, okręcie flagowym japońskiej floty
Autor: Tōjō Shōtarō via Wikimedia Commons

Mimo zapadających ciemności, torpedowce Togo puszczone w pogoń za Rosjanami zatopiły jeszcze uszkodzone pancerniki „Nawarin” i „Sisoj Wielikij”. U wybrzeży Cuszimy osaczono krążownik pancerny „Admirał Nachimow”, który został zatopiony przez własną załogę.

28 maja japońska flota doścignęła i zatopiła kolejne okręty Rożestwienskiego: pancernik „Imperator Nikołaj I” (na którym znajdował się polski oficer, Jerzy Wołkowicki), pancerniki obrony wybrzeża „Generał Admirał Apraksin” i „Admirał Sienjawin” i krążownik „Izumrud”. Kontradmirał Niebogatow, gdy zobaczył przytłaczającą przewagę przeciwnika, postanowił złożyć broń. Jego kapitulacja nie została uznana przez admirała Togo, który uniósł się wtedy samurajskim honorem i nie zaakceptował czegoś takiego jak poddanie się. Dopiero interwencja jego kadry oficerskiej uchroniła przed śmiercią rosyjskich niedobitków.

Na pozostałych okrętach Rosjanie bronili się zazwyczaj niezwykle dzielnie, co zostało zauważone przez ich przeciwników. Z pogromu uszły tylko cztery krążowniki i dwa niszczyciele. Zginęło 5182 rosyjskich marynarzy, a do niewoli dostało się 5917. Admirał Rożestwienski został schwytany na niszczycielu „Biedowyj”.

Straty japońskie były znikome: stracono trzy torpedowce, kilka okrętów było uszkodzonych, zginęło 181 marynarzy (straszliwie mała liczba porównując ją do strat rosyjskich!) a 587 zostało rannych.

Bitwa pod Cuszimą zakończyła się totalną klęską floty rosyjskiej. Zniszczone zostały jej najlepsze okręty, a reputacja imperium rosyjskiego i pozycja trzeciego mocarstwa morskiego legły w gruzach. 5 września 1905 roku w Portsmouth obie strony podpisały traktat pokojowy, który dawał Japonii część Mandżurii, Koreę i łowiska na północnym Pacyfiku. Japonia rozpoczęła dominację w Azji Wschodniej, a Rosja za sprawą strajków i buntów stanęła na krawędzi wojny domowej.

Niedługo później rozpoczęła się I Wojna Światowa i upadł carat – ale to już inna historia.